Już przed wyjazdem do Nowego Orleanu wiedziałam, że się w nim zakocham. Pomimo tego, że czytałam wiele różnych opinii o tym mieście - jedni byli zachwyceni, inni rozczarowani - byłam pewna, że mnie Nowy Orlean nie zawiedzie. Podróż zajęła nam niecałe 5 godzin.
Przejechaliśmy Alabamę, Mississippi i znaleźliśmy się w Luizjanie. Zaparkowaliśmy na parkingu niedaleko cmentarza, którego zwiedzenie jednak zostawiliśmy sobie na następny dzień i poszliśmy do najstarszej części miasta - French Quarter.
Nietrudno było znaleźć Bourbon Street - zawsze przyciągającą wielu turystów, pełną restauracji i klubów nocnych ulicę. Było głośno, wesoło, a niedługo po tym, jak się zjawiliśmy, przeszła ulicą parada. Po tej kilkugodzinnej podróży staliśmy się naprawdę głodni, weszliśmy więc do jednej z restauracji.
Zamówiliśmy nowoorleańskie trio (The New Orleans Trio) oraz żabie udka (Frog Legs), których nigdy wcześniej nie jedliśmy. Muszę powiedzieć, że oba dania były pyszne!
Już najedzeni, udaliśmy się na spacer po innych, mniej zatłoczonych ulicach.
W Nowym Orleanie częstym widokiem są powozy ciągnięte przez muły. Zwierzęta te obecne są w tym mieście od wielu, wielu lat. Wytrzymałe, radzą sobie lepiej od koni w gorącej i wilgotnej Luizjanie.
Chodziliśmy i chodziliśmy, a mi wciąż było mało Nowego Orleanu. Na całe szczęście mieliśmy jeszcze jeden dzień, aby lepiej poznać to miejsce. W niedzielę zaparkowaliśmy tam, gdzie dzień wcześniej, czyli przy cmentarzach. Tym razem jednak mieliśmy zamiar je zobaczyć. Bo co, jak co, ale cmentarze w Nowym Orleanie odwiedzić trzeba.
W Nowym Orleanie jest wiele wycieczek z przewodnikami. Można uczestniczyć w wyprawie po cmentarzach i posłuchać o ludziach, którzy są na nich pochowani albo na takie, podczas której przewodnik opowiada o nowoorleańskich wampirach, voodoo lub wiedźmach. Niestety, nie uczestniczyliśmy w ani jednej, ale mam nadzieję, że następnym razem nam się uda.
Jestem miłośniczką powieści Anne Rice (autorka m.in. cykli Kroniki Wampirów, Dzieje czarownic z rodu Mayfair), dlatego zobaczenie jej domu było kolejnym obowiązkowym punktem naszej podróży po Nowym Orleanie. Wsiadliśmy w samochód i pojechaliśmy w znaleziony dzięki pomocy Google adres.
Okolica, w której mieszka jest przepiękna. Ogromne stare domy, przy których rosną równie ogromne i stare (a może i jeszcze starsze) drzewa. Spacerowanie po tej części miasta sprawiło mi chyba największą przyjemność. Kocham patrzeć na zabytkowe, piękne budynki, a tutaj było ich pod dostatkiem!
Niestety, czas uciekał, a my mieliśmy jeszcze kilka rzeczy do zobaczenia, więc ponownie ruszyliśmy w drogę. Zaparkowaliśmy, oczywiście, znowu niedaleko cmentarza (chyba jedyne darmowe miejsce parkingowe, które znaleźliśmy w Nowym Orleanie!).
Spacerując po nowszej części miasta i uznając, że jednak wolimy spędzić czas w najstarszej dzielnicy, wróciliśmy do French Quarter. Tam poszliśmy do...
...muzeum voodoo.
Pomimo niewielkich rozmiarów muzeum znajdziemy w nim wiele zdjęć i informacji o wyznawcach voodoo. Zgromadzone są tam też przedmioty wykorzystywane w rytuałach, maski i inne eksponaty powiązane z tym kultem.
Gdy dzień zaczynał zbliżać się ku końcowi, poszliśmy zobaczyć raz jeszcze rzekę Mississippi i mosty Crescent City Connection.
Zwieńczeniem naszego pobytu była kolacja w historycznej restauracji The Court of Two Sisters.
Kiedy kelner zaprowadził nas do stolika na tarasie i zobaczyłam ten przepiękny wystrój, zaniemówiłam. Po raz kolejny jedzenie w Nowym Orleanie było pyszne. I jak tu nie zakochać się w tym mieście?